wtorek, 31 grudnia 2013

Świątecznie tłusto

Świątecznie tłusto, czyli koniecznie świątecznie, zatem koniecznie tłusto! 
Jak obchodzimy święta?
Święta Bożego Narodzenia niewątpliwie są najlepszą okazją w ciągu roku do tego aby rodziny i znajomi mogli się spotkać razem. Ustawowe wolne dni od pracy + doklejane do tego urlopy i inne dni wolne czynią ten okres końca roku odpoczynkiem po całym roku obowiązków - po prostu czasem świętowania. 

Z każdym kolejnym rokiem odnoszę wrażenie, że ludzie świętują dla samego świętowania (bo przecież są święta i wszyscy świętują). Przykładana jest większa uwaga do tego JAK świętować, a nie CO świętujemy. Przede wszystkim jedzenie i alkohol! Nie oszukujmy się, ale bez tego niektórzy uważają, że święta są 'niepełne'. Taka nasza słowiańska kultura. Całe zamieszanie świąteczne kręci się zatem wokół zaopatrzenia lodówki, napełnienia talerzy, nagromadzeniem w domu mnóstwa gwiazdek i choinek - co chyba pozwala nam poczuć tę słynną 'magię tych świąt'.

To takie tradycyjne świętowanie Polaków, a co jeszcze składa się na tę magię ale wg młodego internetowego pokolenia:

Piosenka "Last Christmas" w wykonaniu zespołu Wham! Piosenka opowiada o tym jak łatwo dać się oszukać kobiecie, która jest bez serca, z lodowatą duszą, że swe serce trzeba w tym roku dać komuś wyjątkowemu. 
Teledysk nakręcony w Szwajcarii, dużo śniegu i słowa 'Last Christmas' wystarczą, aby piosenka w Polsce stała się kolejną kolędą świąteczna. Wszyscy się śmieją z tego, ale powoli się uciera. Magia świąt.


"Kevin sam w domu" - fabułę każdy zna na pamięć. Krytycy filmowi mieli mieszane odczucia co do tego filmu, jojczyli że początek filmu bardzo przewidywalny i inne takie. Muzykę do filmu skomponował John Williams (który komponował muzykę między innymi do takich klasyków filmowych jak... wymieniać by długo). Ten film to najbardziej dochodowa komedia wszechczasów. Budżet filmu to 15 milionów baksów. A zarobił do tej pory prawie pół miliarda! 
Sam film fajnie się ogląda do tej pory (mimo, że oglądałem go wiele razy w dzieciństwie). Magią tych świąt stał się nie sam film jako film, ale narzekanie i śmianie się z tego, że jest puszczany co roku. Pewnego roku był przecież raban w Internecie, że jakieś święta miały być bez Kevina. Panika, jakby chleba w sklepie zabrakło. No bo nie ma magii świąt bez Kevina.


A to już nie tyle co magia świąt. Co powszechność młodzieży internetowego pokolenia. Kiedy przeczytanie czegoś co zajmuje ponad minutę jest oznaczane z dumą przez TL;DR LOL! W jaki sposób wymagać aby ktoś taki potrafił swoje myśli i uczucia przekonwertować na coś innego niż "Lubię to!" albo "Dziękuję, nawzajem" jeśli się tyczy życzeń świątecznych. Życzyć komu dobrze trzeba przez cały rok, ale źle odebrane może być życzenie komuś czegoś na każdym kroku gdy go widzimy, stąd święta czy czyjeś urodziny są taką okazją, kiedy możemy to zrobić. Warto się wysilić przez 3 minuty i na prawdę pomyśleć, czy komuś tak na prawdę chcemy czegoś życzyć - czy tylko wszechobecne życzenia to jedynie magia świąt - tak trzeba, bo wszyscy to robią.

Myślałem, że "magia"  końca roku - okres podsumowania i wyciągania wniosków - mnie nie dosięgnie, ale jednak. Stąd, jak widzicie, to podsumowanie świąt nie od strony kuchni. A od strony kuchni wyglądało to tak jak na poniższych zdjęciach:

Wigilia bardzo tradycyjnie: ryba po grecku, pierogi z kaszą i kapustą, barszcz (koniecznie tłusty, koniecznie gotowany na burakach, warzywach i czosnku), śledzie w oleju i śmietanie (a taki mix), karp smażony oraz świeczka woskowa - chyba najtłuściejsza rzecz na stole. Na wieczór, na dobry sen, jak już się kolacja uleżała dobicie gorącą kutią oraz sernikiem.

Pod względem jedzenia kolacja wigilijna to rozgrzewka. Albowiem dwa kolejne dni to odwiedziny rodziny, w dodatku na wsi. A na wsi wszystkiego na stole jest średnio trzy razy więcej dla tej samej liczby osób a i jeszcze nie wiadomo ile rzeczy jest odłożone gdzieś w spiżarni na wypadek, jakby niespodziewanie zjawiło się 10 kolejnych osób.
Przy każdym stole trzeba zjeść odpowiednio dużo, aby przekonać gospodarzy, że wszystko smakuje i nie wyjdę z pustych żołądkiem z domu. Tłumaczenie typu "jadłem już u..." to żadne tłumaczenie. Gospodarz nie może odpowiadać za poprzedni dom, bo go tam nie było i nie widział co tak na prawdę jadłem. Podczas takiego kulinarnego tournée polecam chrzan świeżo starty. Konkretna łyżka chrzanu pomaga w trawieniu i uderza w nos i zatoki lepiej niż dopalacze.

Tak było u rodziny, natomiast aby w domu mieć co położyć na talerz (jakby ktoś zgłodniał) został upieczony karczek i boczek. W tym roku wersja z czosnkiem i mnóstwem ziół. Ale polecam naszpikować mięso śliwką i morelami, rodzynkami, żurawiną.


Mięso już powoli się kończy, ale prawdziwym skarbem jest to co zostało w rondlu po upieczeniu. A mianowicie tłuszcz, który do tej pory jeszcze nie zniknął.  
Jest to sam smak z mięsa (no i tłuszcz). Wszelkie kostki rosołowe i inne proszki z glutaminianem mogą oddać kulinarny hołd temu dobrodziejstwu. Idealnie się nadaje jako baza do sosów, dodatek do zup. Ja nie omieszkam dziabnąć sobie jego bezpośrednio na kromkę chleba. Przyznam, że już nie trzeba dodawać majonezu do takiej kanapki - jest idealnie tłuste i smaczne zarazem. 

Szczęśliwego Nowego Roku! 

wtorek, 17 grudnia 2013

Za bardzo mieszczę się w spodnie

Minął kolejny tydzień w ciągłym biegu... 
...chciałem zacząć notkę od podsumowania tygodnia, ale dotarło do mnie, że już wtorek; jutro środek tygodnia. Tak czas pędzi. W tym zabieganiu łatwo o nieprawidłowe odżywianie: szybkie płatki kukurydziane z mlekiem na śniadanie, sałatka z piersią z kurczaka jedzona gdzieś na mieście, jabłko czy inny owoc przegryzany gdzieś w wolnej chwili. 
Tak długo działamy tym trybem nie myśląc o zdrowiu, dopóty zauważymy, że za bardzo mieścimy się w spodnie! Dotarło do mnie właśnie dziś, że znów muszę używać paska, aby spodnie mi nie spadały! Takie są efekty gdy nie ma się czasu porządnie zjeść. 
W weekend byłem w górach na radiowym seminarium. Położyłem dużą nadzieję w ten wyjazd. Górskie, mroźne powietrze - wzmaga apetyt. Apetyt dopisał, jednak kuchnia w pensjonacie nie sprostała moim oczekiwaniom. Twarożki, pomidorki, jajeczka, serki, chudziutkie szyneczki, paróweczki, sałatki bez majonezu. Wszystko jakieś takie zwiewne, lekkie.
W niedzielę się poprawili i skropili pomidory oliwą i jakoś już to wyglądało. Niefortunnie usiadłem przy stole, w takim miejscu, że waza z rosołem była najdalej ode mnie. Wszyscy przede mną w pierwszeństwie wyłowili co większe oczka. 

Warstwa powietrza miedzy spodniami a moim brzuchem jest tego efektem. 

Po powrocie do domu, późnym wieczorem byłem wyczerpany małą ilością snu i wychudzony. Miałem ochotę paść plackiem na łóżko. Niech się dzieje co chce. Sępy już krążyły nad mym prawie-truchłem. Dobijały się do szyby swoimi ostrymi dziubami.

Nadzieja wróciła szybko! Los chciał, że po tak męczącym weekendzie, miałem okazję zjeść jedno z bardziej tłustych rzeczy jakie jadłem. Zbawienie przyszło pod postacią żeberek w sosie ketchupowo-miodowym. Sos ten jest tak tłusty, że aż nadmiar tłuszczu wychodzi z niego, tworząc dodatkowy zewnętrzny sos - co widać doskonale na zdjęciu.


Z każdym kęsem kruchego mięsa czułem, że wracam do życia. Z uśmiechem już dokańczałem sos z sosem, maczając w nie kromki chleba - cudownie chłonął; niczym spragniony chlebek na pustyni.  


To było w niedzielę. A dziś? 
Dziś powiedziałem paskowi "cześć jak czapka"! Wszystko wraca do normy.

wtorek, 10 grudnia 2013

Szybkie śniadanie.

Życie w ciągłym biegu nie pozwala mi często umieszczać notek na blogu. A mianowicie: są takie dni, kiedy sen się niechcący przedłuża i wstając uświadamiasz sobie, że za 15 minut musisz wyjść z domu. Tak samo jest teraz. Błędem wtedy jest poniechać najważniejszy posiłek dnia i bez śniadania wyskoczyć na przystanek autobusowy. No katastrofa... dzień spisany na straty, jak nie dwa. 

Nie panikujmy i sprężmy się. Presja czasu to dobry motywator. Kontrolujmy emocje - stres konstruktywny - on da nam siły do działania. Jeśli uwierzymy, to wiele rzeczy możemy zrobić w 15 minut. To od Ciebie tylko zależy czy jesteś zwycięzcą. Kwestia dobrego zaplanowania czynności i czasu... lata spędziłem na optymalizacji doświadczalnej - w wolnej dłuższej chwili planuję problem rozwiązać analitycznie sympleksem dwufazowym.
Zaraz po przebudzeniu biorę cały swój outfit ze sobą do łazienki. Tam szybkie, wiadome sprawy. Po czym gdy zwalnia się ręka to już zaczynam zakładać jakąś część garderoby. Wychodzę z łazienki do kuchni, w drodze dociągając spodnie i dopinając resztę guzików w koszuli. Chodzę boso... skarpetki zakładam przed samym wyjściem. Kawa już się zaczyna parzyć, z głośników sączy się Raphe Malik Quartet, niczym tamburmajor nadaje takt wszystkim czynnościom. W tym czasie wrzucam resztę z obiadu purée ziemniaczanego na patelnię. Dość mocno ją przysmażam, tak aby miała chrupiące kawałki. Następnie wbijam dwa jaja i mieszam razem w jedną całość. Wyłączam gaz i sam nie zauważyłem kiedy ziemniory z jajkami znalazły się w misce z łyżką śmietany (18%) na wierzchu. Zostało mi zatem dokroić parę kawałków pomidorów i cebuli dla ostrości.

Parę chwil i śniadanie gotowe:

Cyk! Fotka zrobiona. W czasie kiedy jem i piję kawkę przerzucam zdjęcia na bloga i dopisuję właśnie to zdanie, które aktualnie czytasz. Ostatni kęs już w ustach, sięgam po buty z włożonymi w nie skarpetkami i zakładam obie rzeczy jednym ruchem.

Klikam opublikuj i notka się pojawia na blogu. A ja gotowy do wyjścia.