środa, 30 października 2013

Restauracja - historia prawdziwa.

Tym razem nie będzie tak słodko jak w poprzedniej notce. Skończyło się. Nastał czas hejtowania.


Dzisiejszy wpis będzie w mniejszym stopniu o koniecznie tłustym jedzeniu. Chcę wyrazić swoją niepochlebną opinię o tym gdzie to jedzenie zdarza nam się spożywać poza domem. Impulsem do napisania o tej sprawie było przypadkowe spotkanie z reklamą TV pewnej sieciowej firmy gastronomicznej.

W reklamie jak to w reklamie: propaganda sukcesu, rodzinnej atmosfery, zdrowej żywności, zachęcenie do zrobienia kariery przez studentów w branży gastronomicznej. Wiadomo, reklama od tego jest, żeby kolorować rzeczywistość na temat danej usługi czy produktu, które są mniej lub bardziej do dupki lub popyt na nie spada (dobrego produktu nie trzeba reklamować). 

Zdaje sobie sprawę, że taki bełkot musi być. Ale już nie zdzierżę robienia sieczki ludziom, zwyczajnego kłamania i oszukiwania. 


Wszedłem na stronę internetową tej firmy, aby dowiedzieć się co o sobie piszą właściciele. Nie chcę skończyć jak Piotr Ogiński (autor kulinarnego vloga "Kocham Gotować", oberwało mu się bo nagrał jak źle wygląda tatar znanej firmy i zachęcał do niejedzenia). Z tego powodu na screenie fragmentu strony internetowej zamazałem logo.


 W kilku miejscach mogłem przeczytać (wyciąłem tylko nazwę firmy gdy się pojawiła):
  • "Obecnie w ponad stu miastach Polski działa 317 restauracji"
  • "Warunkiem niezbędnym jest natomiast umiejętność pracy w zespole oraz otwartość na potrzeby gości restauracji."
  • "Wystarczy powiedzieć, że wszyscy kierownicy restauracji i prawie cały, ponad stuosobowy personel biura w Warszawie zaczynali karierę od szeregowych stanowisk w restauracjach"
  • "Budowa każdej restauracji oznacza konkretne inwestycje. Aktualnie średni koszt jednej restauracji wynosi 6 - 7 mln złotych."
  • "Każda restauracja to średnio 55 nowych miejsc pracy".
Większość z Was już powinna wiedzieć co mnie tak mierzi i nie daje spać po nocach, przytłoczony ciężarem myśli jak ten świat niesprawiedliwy jest. Nie rozumiem dlaczego ta firma nazywa swoje lokale restauracjami, kiedy nimi bynajmniej nie są. W ogóle! Ani trochę! 
Jako technik ekonomista ze szkolną specjalnością turystyczno-gastronomiczno-hotelarską znam się na tym. Zostałem wykształcony w tym kierunku za podatki społeczeństwa więc czuję się w obowiązku krzyczeć i korzystać ze swej wiedzy jaką posiadam.
Jeśli mi nie wierzycie, to sprawdźcie w Wikipedii... nawet Główny Urząd Statystyczny na swojej stronie internetowej podaje:



Restauracja




Restaurant

Definicja
Zakład gastronomiczny dostępny dla ogółu konsumentów, z pełną obsługą kelnerską, oferujący szeroki i zróżnicowany asortyment potraw i napojów, podawany konsumentom według karty jadłospisowej.
Dodatkowe wyjaśnienia metodologiczne
Zakład taki zaspokaja podstawowe i ekskluzywne potrzeby konsumenta, zapewniając mu przy tym wypoczynek i rozrywkę.


Wszystko się zgadza z wyjątkiem dwóch rzeczy:
  1. Zakład gastronomiczny z pełną obsługą kelnerską
  2. Zakład taki zaspokaja podstawowe i ekskluzywne potrzeby konsumenta

Przychodzisz do takiej samozwańczej 'restauracji' podbijasz w płaszczu czy kurtce (bo szatni w tej 'restauracji' nie ma) do lady, wyraźnie mówiącą kto tu pracuje a kto tu będzie jadł. Bardzo często z plecakiem, obładowany odzieżą kupionymi na wyprzedaży, z kupionymi w Tesco zestawem kołpaków... z braku rąk zagryzasz w zębach nowe buty (bo -20% - wyprzedaż na kolekcję jesienną, a z wylosowanym w automacie galerii handlowej rabatem razem -30%... no to grzech nie skorzystać). Nie zostawisz tego wszystkiego przy stoliku bo albo boisz się, że ktoś podwędzi, albo zwyczajnie jeszcze nie ma wolnego stolika.
Po krótkim oczekiwaniu w kolejce dochodzisz do tej lady, punktu obsługi klienta i jesteś serdecznie witany przez uśmiechniętego pracownika, który bardzo chętnie Cię wesprze w wyborze dania:

- Polecam dodatkowy sos za 2zł w cenie 1zł, chyba, że wymieni Pan/Pani na zestaw powiększony wtedy ten sos dodatkowy w cenie 1zł będzie za 2zł. Taka promocja dnia. Polecam serdecznie?

W tym momencie albo spanikujesz i bierzesz co dają, zastanawiając się później czy dałeś się sfrajerować, czy dałeś się sfrajerować. Albo twardo stoisz przy swoim, analizując później czy mogłeś dać się sfrajerować, czy rzeczywiście to mogło być opłacalne?

I to co zaznaczyłem odmiennym kolorem czcionki bardzo delikatnie ociera się (smyra jedynie krawędzią) o to co napisałem w punkcie nr 1: 'pełna obsługa kelnerska'. Pewne czynności obsługi klienta zostały wykonane i to bardzo szybko: zanim schowasz paragon i wydaną resztę do portfela, obejrzysz się w lewo i w prawo to już widzisz, że zamówienie już jest zrealizowane. No kurwa, oni mają te wszystkie dania chyba gotowe od wczoraj. 
Jakaś to obsługa na pewno była, ale na pewno nie kelnerska! Obładowany płaszczem, plecakiem, odzieżą z wyprzedaży, kołpakami i butami w zębach dostajesz dodatkowo jeszcze tackę z Twoim zamówieniem

- Dziękujemy, zapraszamy ponownie.

Dostałeś co chciałeś i do widzenia! Radź sobie. Teraz sam jesteś sobie sterem i kelnerem. Nie wylej coca-coli, nie upuść butów do frytek. Szukasz wolnego stolika, ewentualnie szukasz miejsca obok kogoś kto już dojada i zaraz sobie pójdzie; podajesz sobie sam do stołu; pamiętaj o kolejności podawania dań.

...aa, jak już zjadłeś to posprzątaj po sobie. Przyniosłeś sobie tackę do stolika to odnieś. Nikt za Ciebie nie będzie sprzątał stolika. Pamiętaj, że obsługę kelnerską wykonujesz Ty w tej o to firmie. Trochę to uciążliwe, ale plusem jest to, że możesz sobie zawsze dać napiwek.

Odnośnie punktu nr 2: 'zaspokaja podstawowe i ekskluzywne potrzeby konsumenta'
Do podstawowych potrzeb konsumenta zaliczamy potrzebę jedzenia i wręcz przeciwnie: potrzebę toalety. W porządku, nic do zarzucenia - wszystko to jest spełniane. Ale ciężko zinterpretować drugi człon tego zdania 'ekskluzywne'. Podejrzewam, że w tej firmie za tym określeniem kryje się po prostu jedzenie paluchami - wszakże, sztućce są już takie oklepane i powszechne - nic w tym ekskluzywnego.


Ktoś sobie pomyśli, że czepiam się słówek. Powiesz: każdy wie, że to bar szybkiej obsługi, fast-food i takie tam. Otóż nie! Bo ich wieloletnia propaganda jest na tyle skuteczna, że nie każdy to już wie. Niektórzy klienci na prawdę zaczynają myśleć, że tak ma wyglądać restauracja. I protestuję z tego powodu bo to zakrzywianie rzeczywistości, mylenie pojęć.

 Byłem świadkiem sytuacji, kiedy byłem w jednym z takich lokali przy samej autostradzie niedaleko mojego miasta. Obok mnie do stolika przysiadł się bardzo elegancko ubrany facet, który wrócił z kibla. Chwilę później dosiadła się do niego elegancka damessa, która z niekrytą pogardą do miejsca rzekła do mężczyzny:

- Ale restauracja, phii?! Gdzie jesteśmy?
- W Oleśnicy Małej.
- Co to za zadupie? I ta obsługa... czekałam ze 5 minut przy kasie, aż zrobią wszystko. Phiiii.

5 minut? Woo. Dobrze, że z głodu nie umarła. Podejrzewam, że państwo nigdy nie jadali w restauracji. Przecież tam potrawy dopiero zaczyna się przygotowywać jak klient je zamówi i trwa to często 20, 30 i więcej minut! O zgrozo! Tak długo! Jak tak można?
Przecież da się polędwicę jakoś szybciej przyrządzić, przyprawić i udusić?!.

 W 'restauracjach' z literą w logo dają radę w minutę to dlaczego w tych znacznie droższych nie da się? Za co oni biorą pieniądze? Za obijanie się w kuchni! 

2 komentarze:

  1. dzid ale ty masz czasu wolnego:) wszyscy wiemy, że restauracja z literą w logo jest super i nigdy się to nie zmieni:) przychodzi w życiu taki moment, taka krótka chwila (tzw. "krotochwila"), w której nie można powstrzymać żądzy wstąpienia do tej "fabryki marzeń kulinarnych" :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co prawda to prawda: jak najdzie smak na hamburgera to ciężko się powstrzymać, tak jak z chipsami ;D ten ostatni zawsze jest przedostatni ;P

      Usuń