niedziela, 19 stycznia 2014

Nic na to nie wskazywało...

Sobota.

To była zwyczajna sobota jak większość ostatnich sobót. Dzień rozpoczął leniwie, snując się po mieszkaniu i po Internecie. Zupełnie nic nie wskazywało na to co się przydarzy i nikt nie mógłby tego przewidzieć. Po południu, kiedy to zimowy dzień prędko zmierzcha, pobudzony świeżo zaparzoną kaweczką zmusił się do nauki. Wtem, niespodziewany SMS poinformował go, że kolega gra koncert. 
- Na naukę nigdy nie jest za późno. - Pomyślał i niedługo potem znalazł się już w pobliżu klubu gdzie umówił się z kolegą. Mijając tłumy ludzi "na fajeczce" schodzili w dół po schodach. - Ale tłuko! - stwierdził, słysząc dochodzące z klubu dźwięki.


W dalszym ciągu nie spodziewał się czego doświadczy za kilka godzin. Koncerty przebiegały typowo do tego typu koncertów: gadki-szmatki przy piwie. Słuchanie tracenie słuchu przy scenie. Zespół kolegi zabrzmiał na samym końcu długo po północy. Konkretna black-metalowa masarnia. Jedyną rzeczą, która mu się nie podobała to to, że akustyk cenzurował wokalistów wszystkich zespołów - wystarczyło mu, że da się usłyszeć kiedy wokalista śpiewa a kiedy nie.

- Rozumiesz w ogóle co on śpiewa!? - zapytał kolegi stojącego obok.
- Lech Poznań?! - odpowiedział z niepewnością.

Koncerty dobiegły końca. Ludzie w klubie pouciekali, wszystkie zespoły pozabierały już swoje sprzęty. Z racji późnej pory i braku transportu do domu, znajomi zaproponowali mu nocleg u siebie.

Wielkimi krokami zbliżał się ten niesłychany moment, z którego powodu powstała ta notka.

Dotarł do mieszkania znajomych. Ewelina i Grzegorz. Na pierwszy rzut oka, bardzo porządna rodzina. Samorządni, sprawiedliwi i mają kota w domu nawet. Trzymając poziom zaproponowali swemu gościowi pierogi ruskie. I stało się, co najwidoczniej musiało się przydarzyć tego dnia. Wyszła przy tym patologia panująca w tym domu.


Pierogi nie były polane tłuszczem!!!!1

Pierogi nie były polane tłuszczem!!!1

Pierogi nie były polane tłuszczem!!!1!!jeden1!1

piątek, 17 stycznia 2014

"W odpowiedzi na twój list" - P. Kupicha, czyli 'na masę'.

W odpowiedzi na mnóstwo przychodzących e-maili na temat tak zwanej diety 'na masę'.
   
Niektóre z e-maili (pisownia oryginalna, imiona zmienione):
  • Jak w temacie czy uważasz że dieta z prawie zerem ww a z tłuszczem i białkiem oprócz robienia rzeźby moze miec przy odpowiedniej modyfikacji tł i białka zasosowanie przy budowie mięśni??
    - Boromir
  • Kumpel z pracy opowiadał mi, że  buduje mase na diecie wysokotluszczowej, ale nie trzyma sie tak mocno normy ilosci ww w diecie.
    - Wieńczysław

Odpowiadam zbiorczo na wszystkie podobne tego typu wiadomości: Wszystko zależy co chcesz osiągnąć. Trochę się zapomina, że masa to nie jedna ta sama masa - przykład choćby z fizyki: ten sam człowiek z tą samą masą będzie miał inny ciężar na Ziemii a inny na Księżycu (pomyślcie o tym w przerwie między seriami). 
Także, masa masie nierówna. Nie jestem dyplomowanym dietetykiem, ale uważam, że warto mieszać masy. Tę zbudowaną na popularnym w kręgu zainteresowanych białku jak i na starym poczciwym (niestety niedocenianym) tłuszczu.

Niech moja kolacja zainspiruje Was do tworzenia własnych diet wspomagających robienie masy, rzeźby i innych mocarnie-kojarzących się struktur anatomicznych.



Na sytą kolację (idealną na godzinę 23:00) składa się smażony panierowany ser feta. Panierka sporządzona z jajka, odrobiny śmietany 12%, mąki i bułki tartej (plus przyprawy dla smaczku i kolorku). Obok prosta sałatka z tuńczyka, pomidorów, cebuli. Całość posypana jakimś kolorowym proszkiem, żeby zdjęcie wyglądało bardziej #glamour (że niby taka ozdoba). W tym wypadku padło na kurkumę.

wtorek, 31 grudnia 2013

Świątecznie tłusto

Świątecznie tłusto, czyli koniecznie świątecznie, zatem koniecznie tłusto! 
Jak obchodzimy święta?
Święta Bożego Narodzenia niewątpliwie są najlepszą okazją w ciągu roku do tego aby rodziny i znajomi mogli się spotkać razem. Ustawowe wolne dni od pracy + doklejane do tego urlopy i inne dni wolne czynią ten okres końca roku odpoczynkiem po całym roku obowiązków - po prostu czasem świętowania. 

Z każdym kolejnym rokiem odnoszę wrażenie, że ludzie świętują dla samego świętowania (bo przecież są święta i wszyscy świętują). Przykładana jest większa uwaga do tego JAK świętować, a nie CO świętujemy. Przede wszystkim jedzenie i alkohol! Nie oszukujmy się, ale bez tego niektórzy uważają, że święta są 'niepełne'. Taka nasza słowiańska kultura. Całe zamieszanie świąteczne kręci się zatem wokół zaopatrzenia lodówki, napełnienia talerzy, nagromadzeniem w domu mnóstwa gwiazdek i choinek - co chyba pozwala nam poczuć tę słynną 'magię tych świąt'.

To takie tradycyjne świętowanie Polaków, a co jeszcze składa się na tę magię ale wg młodego internetowego pokolenia:

Piosenka "Last Christmas" w wykonaniu zespołu Wham! Piosenka opowiada o tym jak łatwo dać się oszukać kobiecie, która jest bez serca, z lodowatą duszą, że swe serce trzeba w tym roku dać komuś wyjątkowemu. 
Teledysk nakręcony w Szwajcarii, dużo śniegu i słowa 'Last Christmas' wystarczą, aby piosenka w Polsce stała się kolejną kolędą świąteczna. Wszyscy się śmieją z tego, ale powoli się uciera. Magia świąt.


"Kevin sam w domu" - fabułę każdy zna na pamięć. Krytycy filmowi mieli mieszane odczucia co do tego filmu, jojczyli że początek filmu bardzo przewidywalny i inne takie. Muzykę do filmu skomponował John Williams (który komponował muzykę między innymi do takich klasyków filmowych jak... wymieniać by długo). Ten film to najbardziej dochodowa komedia wszechczasów. Budżet filmu to 15 milionów baksów. A zarobił do tej pory prawie pół miliarda! 
Sam film fajnie się ogląda do tej pory (mimo, że oglądałem go wiele razy w dzieciństwie). Magią tych świąt stał się nie sam film jako film, ale narzekanie i śmianie się z tego, że jest puszczany co roku. Pewnego roku był przecież raban w Internecie, że jakieś święta miały być bez Kevina. Panika, jakby chleba w sklepie zabrakło. No bo nie ma magii świąt bez Kevina.


A to już nie tyle co magia świąt. Co powszechność młodzieży internetowego pokolenia. Kiedy przeczytanie czegoś co zajmuje ponad minutę jest oznaczane z dumą przez TL;DR LOL! W jaki sposób wymagać aby ktoś taki potrafił swoje myśli i uczucia przekonwertować na coś innego niż "Lubię to!" albo "Dziękuję, nawzajem" jeśli się tyczy życzeń świątecznych. Życzyć komu dobrze trzeba przez cały rok, ale źle odebrane może być życzenie komuś czegoś na każdym kroku gdy go widzimy, stąd święta czy czyjeś urodziny są taką okazją, kiedy możemy to zrobić. Warto się wysilić przez 3 minuty i na prawdę pomyśleć, czy komuś tak na prawdę chcemy czegoś życzyć - czy tylko wszechobecne życzenia to jedynie magia świąt - tak trzeba, bo wszyscy to robią.

Myślałem, że "magia"  końca roku - okres podsumowania i wyciągania wniosków - mnie nie dosięgnie, ale jednak. Stąd, jak widzicie, to podsumowanie świąt nie od strony kuchni. A od strony kuchni wyglądało to tak jak na poniższych zdjęciach:

Wigilia bardzo tradycyjnie: ryba po grecku, pierogi z kaszą i kapustą, barszcz (koniecznie tłusty, koniecznie gotowany na burakach, warzywach i czosnku), śledzie w oleju i śmietanie (a taki mix), karp smażony oraz świeczka woskowa - chyba najtłuściejsza rzecz na stole. Na wieczór, na dobry sen, jak już się kolacja uleżała dobicie gorącą kutią oraz sernikiem.

Pod względem jedzenia kolacja wigilijna to rozgrzewka. Albowiem dwa kolejne dni to odwiedziny rodziny, w dodatku na wsi. A na wsi wszystkiego na stole jest średnio trzy razy więcej dla tej samej liczby osób a i jeszcze nie wiadomo ile rzeczy jest odłożone gdzieś w spiżarni na wypadek, jakby niespodziewanie zjawiło się 10 kolejnych osób.
Przy każdym stole trzeba zjeść odpowiednio dużo, aby przekonać gospodarzy, że wszystko smakuje i nie wyjdę z pustych żołądkiem z domu. Tłumaczenie typu "jadłem już u..." to żadne tłumaczenie. Gospodarz nie może odpowiadać za poprzedni dom, bo go tam nie było i nie widział co tak na prawdę jadłem. Podczas takiego kulinarnego tournée polecam chrzan świeżo starty. Konkretna łyżka chrzanu pomaga w trawieniu i uderza w nos i zatoki lepiej niż dopalacze.

Tak było u rodziny, natomiast aby w domu mieć co położyć na talerz (jakby ktoś zgłodniał) został upieczony karczek i boczek. W tym roku wersja z czosnkiem i mnóstwem ziół. Ale polecam naszpikować mięso śliwką i morelami, rodzynkami, żurawiną.


Mięso już powoli się kończy, ale prawdziwym skarbem jest to co zostało w rondlu po upieczeniu. A mianowicie tłuszcz, który do tej pory jeszcze nie zniknął.  
Jest to sam smak z mięsa (no i tłuszcz). Wszelkie kostki rosołowe i inne proszki z glutaminianem mogą oddać kulinarny hołd temu dobrodziejstwu. Idealnie się nadaje jako baza do sosów, dodatek do zup. Ja nie omieszkam dziabnąć sobie jego bezpośrednio na kromkę chleba. Przyznam, że już nie trzeba dodawać majonezu do takiej kanapki - jest idealnie tłuste i smaczne zarazem. 

Szczęśliwego Nowego Roku! 

wtorek, 17 grudnia 2013

Za bardzo mieszczę się w spodnie

Minął kolejny tydzień w ciągłym biegu... 
...chciałem zacząć notkę od podsumowania tygodnia, ale dotarło do mnie, że już wtorek; jutro środek tygodnia. Tak czas pędzi. W tym zabieganiu łatwo o nieprawidłowe odżywianie: szybkie płatki kukurydziane z mlekiem na śniadanie, sałatka z piersią z kurczaka jedzona gdzieś na mieście, jabłko czy inny owoc przegryzany gdzieś w wolnej chwili. 
Tak długo działamy tym trybem nie myśląc o zdrowiu, dopóty zauważymy, że za bardzo mieścimy się w spodnie! Dotarło do mnie właśnie dziś, że znów muszę używać paska, aby spodnie mi nie spadały! Takie są efekty gdy nie ma się czasu porządnie zjeść. 
W weekend byłem w górach na radiowym seminarium. Położyłem dużą nadzieję w ten wyjazd. Górskie, mroźne powietrze - wzmaga apetyt. Apetyt dopisał, jednak kuchnia w pensjonacie nie sprostała moim oczekiwaniom. Twarożki, pomidorki, jajeczka, serki, chudziutkie szyneczki, paróweczki, sałatki bez majonezu. Wszystko jakieś takie zwiewne, lekkie.
W niedzielę się poprawili i skropili pomidory oliwą i jakoś już to wyglądało. Niefortunnie usiadłem przy stole, w takim miejscu, że waza z rosołem była najdalej ode mnie. Wszyscy przede mną w pierwszeństwie wyłowili co większe oczka. 

Warstwa powietrza miedzy spodniami a moim brzuchem jest tego efektem. 

Po powrocie do domu, późnym wieczorem byłem wyczerpany małą ilością snu i wychudzony. Miałem ochotę paść plackiem na łóżko. Niech się dzieje co chce. Sępy już krążyły nad mym prawie-truchłem. Dobijały się do szyby swoimi ostrymi dziubami.

Nadzieja wróciła szybko! Los chciał, że po tak męczącym weekendzie, miałem okazję zjeść jedno z bardziej tłustych rzeczy jakie jadłem. Zbawienie przyszło pod postacią żeberek w sosie ketchupowo-miodowym. Sos ten jest tak tłusty, że aż nadmiar tłuszczu wychodzi z niego, tworząc dodatkowy zewnętrzny sos - co widać doskonale na zdjęciu.


Z każdym kęsem kruchego mięsa czułem, że wracam do życia. Z uśmiechem już dokańczałem sos z sosem, maczając w nie kromki chleba - cudownie chłonął; niczym spragniony chlebek na pustyni.  


To było w niedzielę. A dziś? 
Dziś powiedziałem paskowi "cześć jak czapka"! Wszystko wraca do normy.

wtorek, 10 grudnia 2013

Szybkie śniadanie.

Życie w ciągłym biegu nie pozwala mi często umieszczać notek na blogu. A mianowicie: są takie dni, kiedy sen się niechcący przedłuża i wstając uświadamiasz sobie, że za 15 minut musisz wyjść z domu. Tak samo jest teraz. Błędem wtedy jest poniechać najważniejszy posiłek dnia i bez śniadania wyskoczyć na przystanek autobusowy. No katastrofa... dzień spisany na straty, jak nie dwa. 

Nie panikujmy i sprężmy się. Presja czasu to dobry motywator. Kontrolujmy emocje - stres konstruktywny - on da nam siły do działania. Jeśli uwierzymy, to wiele rzeczy możemy zrobić w 15 minut. To od Ciebie tylko zależy czy jesteś zwycięzcą. Kwestia dobrego zaplanowania czynności i czasu... lata spędziłem na optymalizacji doświadczalnej - w wolnej dłuższej chwili planuję problem rozwiązać analitycznie sympleksem dwufazowym.
Zaraz po przebudzeniu biorę cały swój outfit ze sobą do łazienki. Tam szybkie, wiadome sprawy. Po czym gdy zwalnia się ręka to już zaczynam zakładać jakąś część garderoby. Wychodzę z łazienki do kuchni, w drodze dociągając spodnie i dopinając resztę guzików w koszuli. Chodzę boso... skarpetki zakładam przed samym wyjściem. Kawa już się zaczyna parzyć, z głośników sączy się Raphe Malik Quartet, niczym tamburmajor nadaje takt wszystkim czynnościom. W tym czasie wrzucam resztę z obiadu purée ziemniaczanego na patelnię. Dość mocno ją przysmażam, tak aby miała chrupiące kawałki. Następnie wbijam dwa jaja i mieszam razem w jedną całość. Wyłączam gaz i sam nie zauważyłem kiedy ziemniory z jajkami znalazły się w misce z łyżką śmietany (18%) na wierzchu. Zostało mi zatem dokroić parę kawałków pomidorów i cebuli dla ostrości.

Parę chwil i śniadanie gotowe:

Cyk! Fotka zrobiona. W czasie kiedy jem i piję kawkę przerzucam zdjęcia na bloga i dopisuję właśnie to zdanie, które aktualnie czytasz. Ostatni kęs już w ustach, sięgam po buty z włożonymi w nie skarpetkami i zakładam obie rzeczy jednym ruchem.

Klikam opublikuj i notka się pojawia na blogu. A ja gotowy do wyjścia.

wtorek, 19 listopada 2013

Hejtowanie cz.2

Jola w swoim kulinarnym świecie proponuje frytki z selera... czyli hejtowania ciąg dalszy...


Na wpół przypadkowo napotkałem się na blog kulinarny Joli, na którym to na stronie głównej widniał sposób przygotowania frytek z selera. Jak pisze Autorka: 

"W wersji fit dla osób na diecie, dla osób nie jedzących ziemniaków i chcących spróbować nowych odsłon znanych potraw"

Podejrzewam, że takich osób spełniające powyższe warunki jest mało. Dlatego nie mogę się doczekać na wersję frytek z selera dla osób, którzy jedzą ziemniaki, nie mają diety i niekoniecznie chcą próbować nowych odsłon. 

Tak przy okazji nie rozumiem zwrotu Autorki: 

"Frytki które możemy jeść bezkarnie"

Wielokrotnie jadłem frytki i żadna kara mnie nie spotkała do tej pory. Nawet nie przypuszczałem, że to karalne. Szukałem w Konstytucji, i w różnych kodeksach, w Biblii też nie przypominam sobie, aby było coś wspomniane w stylu:

"A po tym, rzekł on do bliźniego swego: <<Czy rzeczywiście Pan powiedział: nie jedzcie owocu z ziemi rodzonego przygotowanego na kształt graniastosłupa. Nie wolno wam jeść ani dotykać jego, byście nie pomarli>>"


W poprzedniej notce zwróciłem uwagę na fakt fałszowania rzeczywistości przez duże firmy sieciowe, które sugerują, że ich bary szybkiej obsługi są restauracjami. Dajemy się temu nabrać, gdyż mają zawodowców od PR, marketingu i kreowania wizerunku. Ci ludzie znają się na rzeczy i robią tę robotę (jak widać) bardzo dobrze. 

Ale nie może dojść do sytuacji, że oszukujemy się sami. Wmawiamy sobie, że zjemy na kolację 'zdrową. pełną witamin, pożywną kanapkę'. Przykładem takiej kanapki jest zdjęcie poniżej (foto: dzięki zaprzyjaźnionemu agentowi, który wyłapał absurd zawartości tego talerza).


Krótka analiza:
- chleb: 
Że taki ciemny, że zdrowszy, że coś tam... no dobrze, niech będzie - dobra baza kanapki

- sałata:
 Wybór sałaty zachwalam:  działa bakteriobójczo, zawiera przeciwutleniacze, potas, żelazo i masa innych cudów. Ale nie do końca rozumiem funkcji tego listka sałaty w tej 'kanapce'. Ani to składnik kanapki, gdyż pozostaje nienadgryziona. Ani to ozdoba - no bo proszę Was. Co tu ozdabiać? Chleb? 

Zaznaczam, że zdjęcie talerza zostało prawdopodobnie zrobione w statusie jedzenia: kiedyś zaczęte, ale nie wiadomo czy skończę dziś. Zastanawiającym faktem jest, dlaczego druga kanapka została zębem szarpnięta póki pierwsza nie została do końca zjedzona. Niektórzy zostawiają grube spieczone krawędzie pizzy, po to by w następnym kawałku dobrać się od razu i najeść 'farszem' pizzy (serem, mięsem, oliwkami...). Jednak w tym wypadku założenie jest bezsensowne, przecież nie ma się do czego dobierać, aby z niecierpliwością czekać na rozpoczęcie drugiej kanapki.

Brak jakiegokolwiek tłuściwa na tej kanapce dyskryminuje ją ostatecznie. To nie kanapka: to jakaś nietrafiona przenośnia kanapki.



Na zakończenie notatki podzielę się swoją dzisiejszą kolacją: śledź z cebulką, jabłkiem, kukurydzą i majonezem. 

Pierwszy raz jem połączenie kukurydzy ze śledziem. Doskonale równoważy słodyczą słoność śledzia, a obecność jabłka nadaje temu lekko kwaśną i winną atmosferę. Oczywiście aby nadrobić brak tłuszczu w jabłku i kukurydzy nie omieszkałem przyrządzić na szybko sos majonezowo-pieprzowy. 

Podaję przepis:

- 2 duże łyżki majonezu
- popieprzyć


Ps. Ten proszek na krawędzi talerzu to mój ulubiony ostatnio pieprz cayenne. Jest delikatnie pikantny i ma wspaniały goryczkowy aromat - normalnie posypałbym nim całość, ale ozdabianie nim talerza i wylizywanie kawałkiem śledzia jest bardziej 'na bogato'.

środa, 30 października 2013

Restauracja - historia prawdziwa.

Tym razem nie będzie tak słodko jak w poprzedniej notce. Skończyło się. Nastał czas hejtowania.


Dzisiejszy wpis będzie w mniejszym stopniu o koniecznie tłustym jedzeniu. Chcę wyrazić swoją niepochlebną opinię o tym gdzie to jedzenie zdarza nam się spożywać poza domem. Impulsem do napisania o tej sprawie było przypadkowe spotkanie z reklamą TV pewnej sieciowej firmy gastronomicznej.

W reklamie jak to w reklamie: propaganda sukcesu, rodzinnej atmosfery, zdrowej żywności, zachęcenie do zrobienia kariery przez studentów w branży gastronomicznej. Wiadomo, reklama od tego jest, żeby kolorować rzeczywistość na temat danej usługi czy produktu, które są mniej lub bardziej do dupki lub popyt na nie spada (dobrego produktu nie trzeba reklamować). 

Zdaje sobie sprawę, że taki bełkot musi być. Ale już nie zdzierżę robienia sieczki ludziom, zwyczajnego kłamania i oszukiwania. 


Wszedłem na stronę internetową tej firmy, aby dowiedzieć się co o sobie piszą właściciele. Nie chcę skończyć jak Piotr Ogiński (autor kulinarnego vloga "Kocham Gotować", oberwało mu się bo nagrał jak źle wygląda tatar znanej firmy i zachęcał do niejedzenia). Z tego powodu na screenie fragmentu strony internetowej zamazałem logo.


 W kilku miejscach mogłem przeczytać (wyciąłem tylko nazwę firmy gdy się pojawiła):
  • "Obecnie w ponad stu miastach Polski działa 317 restauracji"
  • "Warunkiem niezbędnym jest natomiast umiejętność pracy w zespole oraz otwartość na potrzeby gości restauracji."
  • "Wystarczy powiedzieć, że wszyscy kierownicy restauracji i prawie cały, ponad stuosobowy personel biura w Warszawie zaczynali karierę od szeregowych stanowisk w restauracjach"
  • "Budowa każdej restauracji oznacza konkretne inwestycje. Aktualnie średni koszt jednej restauracji wynosi 6 - 7 mln złotych."
  • "Każda restauracja to średnio 55 nowych miejsc pracy".
Większość z Was już powinna wiedzieć co mnie tak mierzi i nie daje spać po nocach, przytłoczony ciężarem myśli jak ten świat niesprawiedliwy jest. Nie rozumiem dlaczego ta firma nazywa swoje lokale restauracjami, kiedy nimi bynajmniej nie są. W ogóle! Ani trochę! 
Jako technik ekonomista ze szkolną specjalnością turystyczno-gastronomiczno-hotelarską znam się na tym. Zostałem wykształcony w tym kierunku za podatki społeczeństwa więc czuję się w obowiązku krzyczeć i korzystać ze swej wiedzy jaką posiadam.
Jeśli mi nie wierzycie, to sprawdźcie w Wikipedii... nawet Główny Urząd Statystyczny na swojej stronie internetowej podaje:



Restauracja




Restaurant

Definicja
Zakład gastronomiczny dostępny dla ogółu konsumentów, z pełną obsługą kelnerską, oferujący szeroki i zróżnicowany asortyment potraw i napojów, podawany konsumentom według karty jadłospisowej.
Dodatkowe wyjaśnienia metodologiczne
Zakład taki zaspokaja podstawowe i ekskluzywne potrzeby konsumenta, zapewniając mu przy tym wypoczynek i rozrywkę.


Wszystko się zgadza z wyjątkiem dwóch rzeczy:
  1. Zakład gastronomiczny z pełną obsługą kelnerską
  2. Zakład taki zaspokaja podstawowe i ekskluzywne potrzeby konsumenta

Przychodzisz do takiej samozwańczej 'restauracji' podbijasz w płaszczu czy kurtce (bo szatni w tej 'restauracji' nie ma) do lady, wyraźnie mówiącą kto tu pracuje a kto tu będzie jadł. Bardzo często z plecakiem, obładowany odzieżą kupionymi na wyprzedaży, z kupionymi w Tesco zestawem kołpaków... z braku rąk zagryzasz w zębach nowe buty (bo -20% - wyprzedaż na kolekcję jesienną, a z wylosowanym w automacie galerii handlowej rabatem razem -30%... no to grzech nie skorzystać). Nie zostawisz tego wszystkiego przy stoliku bo albo boisz się, że ktoś podwędzi, albo zwyczajnie jeszcze nie ma wolnego stolika.
Po krótkim oczekiwaniu w kolejce dochodzisz do tej lady, punktu obsługi klienta i jesteś serdecznie witany przez uśmiechniętego pracownika, który bardzo chętnie Cię wesprze w wyborze dania:

- Polecam dodatkowy sos za 2zł w cenie 1zł, chyba, że wymieni Pan/Pani na zestaw powiększony wtedy ten sos dodatkowy w cenie 1zł będzie za 2zł. Taka promocja dnia. Polecam serdecznie?

W tym momencie albo spanikujesz i bierzesz co dają, zastanawiając się później czy dałeś się sfrajerować, czy dałeś się sfrajerować. Albo twardo stoisz przy swoim, analizując później czy mogłeś dać się sfrajerować, czy rzeczywiście to mogło być opłacalne?

I to co zaznaczyłem odmiennym kolorem czcionki bardzo delikatnie ociera się (smyra jedynie krawędzią) o to co napisałem w punkcie nr 1: 'pełna obsługa kelnerska'. Pewne czynności obsługi klienta zostały wykonane i to bardzo szybko: zanim schowasz paragon i wydaną resztę do portfela, obejrzysz się w lewo i w prawo to już widzisz, że zamówienie już jest zrealizowane. No kurwa, oni mają te wszystkie dania chyba gotowe od wczoraj. 
Jakaś to obsługa na pewno była, ale na pewno nie kelnerska! Obładowany płaszczem, plecakiem, odzieżą z wyprzedaży, kołpakami i butami w zębach dostajesz dodatkowo jeszcze tackę z Twoim zamówieniem

- Dziękujemy, zapraszamy ponownie.

Dostałeś co chciałeś i do widzenia! Radź sobie. Teraz sam jesteś sobie sterem i kelnerem. Nie wylej coca-coli, nie upuść butów do frytek. Szukasz wolnego stolika, ewentualnie szukasz miejsca obok kogoś kto już dojada i zaraz sobie pójdzie; podajesz sobie sam do stołu; pamiętaj o kolejności podawania dań.

...aa, jak już zjadłeś to posprzątaj po sobie. Przyniosłeś sobie tackę do stolika to odnieś. Nikt za Ciebie nie będzie sprzątał stolika. Pamiętaj, że obsługę kelnerską wykonujesz Ty w tej o to firmie. Trochę to uciążliwe, ale plusem jest to, że możesz sobie zawsze dać napiwek.

Odnośnie punktu nr 2: 'zaspokaja podstawowe i ekskluzywne potrzeby konsumenta'
Do podstawowych potrzeb konsumenta zaliczamy potrzebę jedzenia i wręcz przeciwnie: potrzebę toalety. W porządku, nic do zarzucenia - wszystko to jest spełniane. Ale ciężko zinterpretować drugi człon tego zdania 'ekskluzywne'. Podejrzewam, że w tej firmie za tym określeniem kryje się po prostu jedzenie paluchami - wszakże, sztućce są już takie oklepane i powszechne - nic w tym ekskluzywnego.


Ktoś sobie pomyśli, że czepiam się słówek. Powiesz: każdy wie, że to bar szybkiej obsługi, fast-food i takie tam. Otóż nie! Bo ich wieloletnia propaganda jest na tyle skuteczna, że nie każdy to już wie. Niektórzy klienci na prawdę zaczynają myśleć, że tak ma wyglądać restauracja. I protestuję z tego powodu bo to zakrzywianie rzeczywistości, mylenie pojęć.

 Byłem świadkiem sytuacji, kiedy byłem w jednym z takich lokali przy samej autostradzie niedaleko mojego miasta. Obok mnie do stolika przysiadł się bardzo elegancko ubrany facet, który wrócił z kibla. Chwilę później dosiadła się do niego elegancka damessa, która z niekrytą pogardą do miejsca rzekła do mężczyzny:

- Ale restauracja, phii?! Gdzie jesteśmy?
- W Oleśnicy Małej.
- Co to za zadupie? I ta obsługa... czekałam ze 5 minut przy kasie, aż zrobią wszystko. Phiiii.

5 minut? Woo. Dobrze, że z głodu nie umarła. Podejrzewam, że państwo nigdy nie jadali w restauracji. Przecież tam potrawy dopiero zaczyna się przygotowywać jak klient je zamówi i trwa to często 20, 30 i więcej minut! O zgrozo! Tak długo! Jak tak można?
Przecież da się polędwicę jakoś szybciej przyrządzić, przyprawić i udusić?!.

 W 'restauracjach' z literą w logo dają radę w minutę to dlaczego w tych znacznie droższych nie da się? Za co oni biorą pieniądze? Za obijanie się w kuchni!